— Hm... — pomyślał doktór — nóż ten należy chyba do Dżałhandzy, bo dlaczegóż by tak bardzo cieszył się mój piesek?!
Dosiedli koni i ruszyli naprzód.
W mroku zamajaczyła przed nimi biała iglica jakiegoś budynku.
— „Obo“ mnichów pustelników — począł szeptać Unen. — Teraz, gdy miniemy las i wyjedziemy na płaszczyznę, gdzie lubią wychodzić na żer argały[1] zacznie się pierwsze pasmo pagórków przed Taklungiem...
— Ty wszystko wiesz, guru! — szepnął Dżambojew.
Nic nie odpowiedziawszy na tę uwagę, Unen szepnął znowu:
— Na szczycie pagórka musimy obwiązać szmatami kopyta koni, by szły cicho...
Firlej dopiero teraz zrozumiał w jakim celu koniuchy włożyli pomiędzy torbami cały pęk szmat jutowych.
Znowu jechali w milczeniu.
W ciszy nocnej rozlegały się jednak coraz częściej różne dźwięki.
Gdzieś od strony zwalisk skalnych zawodziły szakale, a wyżej chrapliwym, ostrzegawczym rykiem odpowiadał im węszący na krawędzi górskiej argał, kuku-jaman lub jakikolwiek inny przedstawiciel baraniego rodu.
Z lasu dobiegało głuche miauczenie irbisa — pantery, co znów zaniepokoiło małpy, bo z różnych stron rozlegał się ich trwożny rechot.
Sennym kwileniem odezwał się sęp.
Na miękkich bezszelestnych skrzydłach nadleciała biała sowa, krążyła nad jeźdźcami i piszczała drapieżnie.
Na niewidzialnym jeziorze czy bagnie pokrzykiwały kaczki i hukał bąk.
Śmigały nietoperze, brzęczały komary, szeleściły w locie wielkie ćmy i strzekotały na drzewach cykady.
- ↑ Barany skalne.