Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/105

Ta strona została przepisana.

— Modli się komendant... — pomyślał wachmistrz i powstał z ławy.
Posłyszawszy za sobą ruch pan Jerzy obejrzał się i dławiąc ogarniające go wzruszenie spytał:
— Co słychać o wojsku koronnym, Zwierzański?
— Od pana chorążego Lubomirskiego przybiegł towarzysz Szymon Matkowski z gniazda turczańskiego, panie komendancie, i gadał, że Turcy i Tatarzy społem zdobyli Czortków, Jagielnicę, Jazłowiec, Buczacz i Potok, a teraz biją w Halicz, ino zamek tamtejszy broni się mocno. Ponoć mają go bisurmani osaczyć i zdobyć... Jegomość król do Żółkwi zjechał, gdzie mają przybyć też hetmani na naradę...
— Tedy wojna jak się patrzy!... — zatarł ręce rotmistrz. — Trudno nam tu będzie usiedzieć na naszej Wierchowinie, kiedy takie wielkie rozstrzygać się będą sprawy...
Westchnął i ciągnął dalej:
— Po Kasimowej porażce, tak mi się widzi, że nie rad będzie chan Selim Girej czambuły na nas nasyłać, bo mu sporo ludu uszczknęliśmy i zawsze uszczkniemy, jeśli tu Tatarzy jeszcze wpadną! Tak suponuję, że pan Zbrożek czy pan chorąży Koronny pchnie nas ku wołoskiej rubieży, by nieprzyjaciela na tyłach szczypać i niepokoić, taborom drogi przecinać i na mniejsze oddziały napadać...
Wachmistrz wzruszył ramionami i odpowiedział:
— Ja się na tym nie znam, ino krajem ucha słyszałem, o czym się pan oboźny Januszewski