Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/111

Ta strona została przepisana.

W głowę zachodził pan Jerzy, skąd się wziął ten przepych, parada i taki nagle dostatek w zbroi i odzieży, kazał przeto Olkowi Czarneckiemu owych „dukarów“ popytać.
Pacholik zawinął się szybko i chichocząc po swojemu rozpowiadał potem:
— Toż oni, wasza miłość, zanim się tu stawili, na własną rękę wojenkę małą prowadzili!
— Wojenkę? Cóż to za wojenka? — zdumiał się rycerz.
— Hi-hi-hi! Ci co pod Czarnohorą i Czywczynem siedzą, do Siedmiogrodu zagony zbójnickie zapuszczali po konie i broń wszelaką, a tamci znów, co bliżej Białego Czeremosza mają osedki, Wołochom sadła za skórę zalewali, łupiąc hospodarowych ludzi i tureckich askerów a biorąc co im tylko było potrzebne. Sporo ich tam przepadło, ale jeśli który z nich zdrowo powrócił, to obłowił się mocno i zaiste dukarem się stał całą gębą...
— No, no, no! — kręcił głową rotmistrz, lecz zdumienie jego doszło do szczytu, kiedy pewnej niedzieli zobaczył tłum szlachcianek, starych i młodych gazdyń i córek gazdowskich przybywających konno i na wozach z tobołami, terkyłami, kadziami i baryłkami.
— Dla wojska naszego wikt wieziemy — mówiły, spod oka przyglądając się ciekawie i kusząco tłoczącym się dokoła żołnierzom.
Pan Jerzy, zbadawszy to wszystko dokładnie, wojsko swoje nowymi ludźmi uzupełnił, roty łanowe wyszkolił i rozstawił je w dobrze obranych miejscach pomiędzy Nadworną, Kołomyją