Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/116

Ta strona została przepisana.

tysięcy Turków zdobywało miasteczko, gdzie dzielnie się bronili w zamku panowie Woyno-Wojniłowicz i Kossakowski z okolicznymi wieśniakami.
Ucieszył się pan Lubomirski ujrzawszy przybywającą chorągiew wierchowińców i spytał rotmistrza:
— Czy to Król Jegomość z pomocą waści mi posyła, bo o to pismem usilnie go prosiłem?
Dowiedziawszy się, że rotmistrz prowadzi swoich ludzi na połączenie się z wojskiem koronnym, pan chorąży, mrużąc oczy, spytał:
— A gdybyśmy tak spróbowali razem wpaść na Turków?
Panu Jerzemu nie trzeba było tego dwa razy powtarzać, więc niebawem szedł już prowadząc swych „krzyżaków“ w przedniej straży i pierwszy bitwę rozpoczął.
Pan Lubomirski zaskoczywszy Turków rozgromił ich straszliwie.
Za uciekającymi pędziły polskie chorągwie, ścigając ich w lasach i haszczach, aż rozproszyły się i pod sam niemal Halicz, gdzie się mieścił wówczas główny obóz turecko-tatarski, zapuściły nieopatrznie.
Zaraz też obaj synowie chańscy, Gałga i Nuradyn, wybiegli na czele dziewięciu tysięcy ordy i spahisów i poczęli spędzać i cisnąć chorągwie polskie.
Chorąży koronny się cofał, lecz utrudniały mu to głębokie i grząskie przeprawy przez błotnistą Siwkę i jej dopływy.
Pan Jerzy, chociaż z chorągwią swoją brał