z oddziałem pancernych Wronowskiego, i po chwili otoczyła nieprzyjaciół ruchomym pierścieniem.
— Na miły Bóg, chciałbym z bliska widzieć tę robotę! — wołał król, lecz oddany mu i na zdrowie wodza baczny porucznik Wronowski błagać jął króla o pohamowanie niebezpiecznej ochoty.
Istotnie, było na co popatrzeć!
„Krzyżacy“ na swoją modłę rozsadziwszy szyki tatarskie stłoczyli je znowu w jeden zwał i poczęli siec ordyńców przerażonych strasznymi skutkami pierwszego zderzenia.
Rotmistrz Berezowski, mając przy sobie Olka Czarneckiego i Hieronima Spólnickiego, wdzierał się w gąszcz tatarski, jak się wdziera płomień w zarośla suchej świerczyny. Nic nie mogło powstrzymać tej groźnej trójki, co jak kosa śmierci gasiła życia ludzkie.
Za nią, rozszerzając błyskawicznie krwawą przesiekę, szli wierchowińcy, a między nimi chciwy sławy, cięty jak szerszeń pan Błażej Berezowski-Symczycz, Wojciech Drzewiecki z Zamuliniec, Szczepan Jurecki z Kniażdworu i Maksymilian Januszewski z Żabiego — chłopy ciężkie, straszne i mrukliwe, jak samotne kudłacze z Czarnohory.
Z drugiego boku przerąbywał się pan Stefan Baczyński-Sas wspierany z obu stron przez Jana Potopińskiego z Siemakowic, Pawła Drozdowskiego z Załucza Dolnego, Ambrożego Firleja z Obertyna i jednookiego Szymona Piotrowskiego z Prokurawy, którego namiestnik niedawno wachmistrzem mianował, gdyż szlachtę umiał pan Szymon trzymać w posłuchu, bo nawykli u siebie
Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/128
Ta strona została przepisana.