Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/13

Ta strona została skorygowana.

— Do mnie? — rzucił pytanie pan Sulatycki, zrywając się z ławy.
— Do pana rotmistrza łanowego Jerzego Berezowskiego, panie komendancie — odpowiedział wartownik.
Do sieni wchodził już jakiś mały, zwinny człowiek w żółtych zabłoconych butach z ostrogami, szarej kurcie i takim też kołpaku z orlim piórem.
— Czołem waszmościom! — powitał rycerzy. — Niech będzie pochwalony Chrystus...
— Na wieki, czołem... czołem... przepraszamy, że po ciemku nie rozpoznać szarży... — usprawiedliwiał się pan Hieronim, idąc na spotkanie gościa.
— Towarzysz dragonów pułkownika Wojdźbuna Witold Ślizień, do usług! — odpowiedział przybyły, zdejmując kołpak i wyciągając rękę do gospodarza. — Czy widzę przed sobą pana Hieronima Sulatyckiego we własnej osobie?
— Jam ci jest Sulatycki, a ten oto kawaler — rotmistrz Berezowski — objaśnił go rycerz.

— No, to chwalić Boga w Trójcy Świętej jedynego! — zawołał Ślizień. — Pędzę za waszmość panem z Rohatyna do Stanisławowa, ze Stanisławowa do Śniatynia, stamtąd do Kołomyi, potem do Berezowa, a macie ich tam aż trzy czy cztery, to mi się w głowie kołować poczęło, aż rodziciel waszmości do tej dziwnej „fortalicji“[1] jechać mi poradził, jakoże się domyślał, iż tu właśnie należy szukać pana rotmistrza. Najeździłem się, aż mi nogi pokrzywiło niczym bisurmanowi!... — śmiał się rozgadany i wesoły towarzysz dragonów.

  1. Twierdzy.