Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/138

Ta strona została przepisana.

Udało im się to wreszcie, chociaż Sobieski chwilę wcześniej wyjechał był do wojsk hetmana Paca.
Ciężki pocisk strzaskał słupki, na których się opierał namiot królewski, poranił towarzysza pancernego Andrzeja Wichlińskiego, który stał na warcie, drugi znów zabił konia hetmana Dymitra Wiśniowieckiego, nie zadrasnąwszy nawet trzymającego go pachołka.
Wielkie kule i granaty padały wszędzie i wybuchały z przeraźliwym jazgotem i furkotem czerepów. Raz po raz padali dosięgnięci odłamkami ludzie i konie z wyprutymi wnętrznościami.
Straszny huk armat tureckich i odpowiadających im dział generała Kątskiego nie milknął ani w dzień, ani w nocy.
Nigdzie nie można się było schronić bezpiecznie i w każdej chwili w setkach miejsc na raz groziło niebezpieczeństwo.
Turcy, sami tego nie wiedząc, zasypali pociskami tabor a tak gęsto, że przez pół dnia nikt nie odważał się podejść do wozów, więc ludzie pozostawali bez żywności.
W wojsku rozpowszechniła się wreszcie wiadomość, że król obmyśla wycieczkę ochotników na baterie tureckie, które szczególnie dotkliwie szkodziły Polakom.
Skoro tylko wieść ta obiegła wojsko, przed królem stanęło kilku rycerzy prosząc, by owa wycieczka im została powierzona. Wśród ochotników pierwsi się zgłosili rotmistrzowie Cieński, Berezowski i pułkownicy Polanowski i Miączyński, lecz hetmani powstrzymali króla od tego zamiaru,