Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/150

Ta strona została przepisana.

garniętych na Wierchowinie jeńców do Śniatynia przerzucić, by bliżej byli rubieży polskiej.
W Czerniowcach ze dwa tysiące jasyru zgromadził już Duka.
Wielka radość zapanowała wśród jeńców, gdy komisarze oznajmili im, że są wolni i bez zwłoki do ojczystych powrócą pieleszy, gdyż taki między jego królewską mością królem Janem III a sułtanem zapadł układ.
Pan Jerzy blady ze wzruszenia i nieprzytomny ze strachu szukał w tłumie zebranym na rynku swojej bogdanki.
— Anielko! Anielko Kolankowska! — wołał wielkim głosem, przeciskając się w tłumie płaczących i śmiejących się z radości ludzi.
Znalazł ją wreszcie.
Siedziała w podcieniu rynku murowanego, otoczona dziećmi, którymi się opiekowała troskliwie, gdyż były to sieroty.
Któż opisze radość tego spotkania?
Zbyt proste i gorące były te serca, żeby móc zrozumieć całą głębię ich szczęścia i potęgę radości bezmiernej.
Rycerz i dziewczyna długo stali trzymając się za ręce i w milczeniu wpatrując się sobie w oczy, pełne łez i błysków rzewnych.
Wreszcie rotmistrz wyszeptał jedno tylko słowo:
— Moja?
— Twoja do ostatniego tchu!... — jak echo padła natychmiast odpowiedź.
Pan Jerzy, nie zwlekając, zabrał dziewczynę i gromadkę przygarniętych przez nią dzieci do