Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/27

Ta strona została przepisana.

cały był przejęty wypatrywaniem tego, po co tu przybył.
W tłumie przelewającym się przez plac i ulice miasta odróżniał janczarów czerwonej i żółtej chorągwi, oficerów spahów różnych pułków i roty piesze, nie licząc Tatarów kręcących się wszędzie i ciurów obozowych.
Ujrzawszy jakiegoś znacznego Tatara jadącego pod buńczukiem, pan Jerzy podbiegł do niego i jął wołać:
— Ajmakan Bodrug zabrał mi woły...
Tatar spytał o coś swoich jeźdźców i trącając nogą w pierś „Hucuła“ warknął po swojemu.
Rotmistrz zrozumiał jednak, że namiot Bodruga stoi na polu cecorskim i że ów niby to poszukiwany przezeń ajmakan jest „dżandżynem“, co oznaczało wodza wysokiego stopnia. Jeszcze żałośniejszym głosem jął prosić Tatara, by dał mu „jarłyk“ — przepustkę do obozu. Na poparcie swych słów wyrwał z rąk Olka najpiękniejszą tabiwkę i podał ją skośnookiemu dostojnikowi. Ten obejrzał dar, cmoknął sinymi wargami i krzyknął coś do swoich ludzi. Jeden z nich pogrzebał za pazuchą, wydobył skrawek skórzany z jakimś znakiem na nim i rzucił go panu Jerzemu.
Ordyńcy odjechali i znikli w tłumie.
Rotmistrz schował pozyskaną przepustkę i chytrym okiem zezując w stronę pachołka szepnął radośnie:
— Jutro będziemy się przechadzali po bisurmańskim obozie niby po naszym Berezowie Wyżnym, chłopie!
— Hi-hi-hi! — odpowiedział mu chichot Olka.