chciałbym, żeby miał pewnego brońcę[1] przy swoim boku, a pewniejszego od mego brata nie znajdzie, choćby szukał po całym świecie!
— Mam ja tu woreczek ze złotymi cekinami za tego chłopaka! — mruknął Tatar kusząco.
— Tedy dobra! — zawołał ucieszony pan Jerzy. — Jeżeli, panie, dostaniesz dla nas rącze konie, bo nasze szkapy zmarniały zupełnie, dziś jeszcze przed wieczorem staniemy w naszym domu i targu dobijemy. Jak mam nazywać ciebie, panie?
— Nazywam się Bermat, jestem komendantem Bachczisaraju![2] — odparł z dumą Tatar. — W stolicy chana przezwali mnie „postrachem Siczy“! Dałem się tam we znaki, kiedy Kozacy na czajkach odważyli się wypłynąć na Morze Azowskie i palić osady nadbrzeżne. Konie dla was dostanę i jedźmy nie zwlekając, bo brat mój, dżandżyn Bodrug, zapalił się do tego chłopaka i niczego dlań nie pożałuje!
— Dżandżyn jest sprawiedliwym człowiekiem, radbym mu dogodzić — powtórzył rotmistrz, dziwnym wzrokiem patrząc na Bermata.
Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/38
Ta strona została przepisana.