ły zrabowane ludności. Przed taborem szedł oddział, dwa inne ochraniały boki pochodu.
W pewnej chwili rotmistrz wypalił z pistoletu, a wtedy z przeciwległej strony szlaku, spoza płaskich wzgórz wyłoniła się dragonia i ze zboczy pagórków pędziła ku taborowi. Wśród janczarów powstał zamęt i zgiełk, lecz trwał niedługo. Bojowy i sprawny żołnierz szybko uformował szyk, najeżył się dzidami i owinął dymem salw.
Rozpędzone konie dragońskie zmiotły niewielki oddziałek strażniczy, a ludzie pułkownika Strzetelskiego zaczęli się uwijać koło czworoboku tureckiego, ziejącego gęstym ogniem. Widać było, jak padali z siodeł dragoni, a wierzchowce z rozwianymi grzywami pędziły bez jeźdźców.
W tej właśnie chwili poprowadził swych ludzi pan Jerzy.
Pędził na czele „półpancernych“ i niby w szyku ciężkiej jazdy klinem się wbił w żelazną ścianę janczarską, roztrącając i przewracając wozy, którymi Turcy osłaniali sobie boki i tyły.
Ciężką miała przeprawę chorągiew rotmistrza Berezowskiego, napotykając na dzielny opór wyborowej piechoty tureckiej, głównej potęgi sił zbrojnych cesarstwa otomańskiego. W końcu jednak, gdy młody szlachcic z Zamuliniec Piotr Leszczowski wrąbał się w gąszcz Turków i szablą rozpłatał misiurkę jakiemuś brodatemu janczarowi, cały czworobok cofać się począł, straciwszy dowódcę, zabity był bowiem baszą orty[1] i dowódcą oddziału maszerującego na Stanisławów.
- ↑ Wojsko janczarskie dzieliło się na orty według ziemi, skąd pochodziły.