z Bohoradczan miał zawrócić na Starunię i Maniawę, a trzeci — pod wodzą syna Kasimowego Ujuka — miał dotrzeć aż pod Kołomyję.
Zamyślił się pan Jerzy Berezowski, posłyszawszy o szlakach zagonu tatarskiego i począł natychmiast plan układać, chociaż serce mu wyło, niby wilk na bagnisku, i łkało, jak dziecko małe. Zaciskał tylko zęby, czoło chmurzył, oczy mrużył i rozmyślał nad tym, że przecież tego czambułu zdrowo wypuścić nie może.
Zamknął się więc z pułkownikami Strzetelskim i Łyskowskim w jakimś niedopalonym domu i długo się z nimi naradzał.
O Kołomyję i Peczeniżyn pan Jerzy był spokojny.
Wiedział, że czujny i nieufny zawsze oboźny pan Maciej Januszewski zwęszy Tatarów, a mając pod ręką dzielnych, wypróbowanych pułkowników kozackich czambułu nie przepuści.
Natomiast dwa pozostałe szlaki nie mogły być dobrze przegrodzone, bo mało było na to dragonów, jako że kuso się przedstawiały te dwie chorągiewki, z wielkim opóźnieniem i trudem jako tako sklecone i opatrzone po ostatnim uniwersale królewskim.
Z taką siłą ani rusz nie mógł i nie śmiał doświadczony rycerz rozciągnąć się od Łomnicy aż po Bystrzycę Sołotwińską. Trzeba było innych imać się sposobów, a że pan Jerzy Berezowski, w twardej bitewnej szkole sławnego zagończyka Zbrożka wychowany, do wybiegów wojennych nawykły był od dawna, począł więc sprawę tak
Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/67
Ta strona została przepisana.