Strona:F. A. Ossendowski - Pod sztandarami Sobieskiego.djvu/90

Ta strona została przepisana.

Jechał śpiewając cienkim, zawodzącym głosem:
— La Illah Illa Allah u Mahomed rassul Allah, Allah Akbar! Bismillah, Bismillah, Mahomed rassul Allah!
Jakiś Tatar wychylił się z krzaków przydrożnych i spytał go pełnym szacunku głosem:
— Dokąd zdąża czcigodny muezin?[1]
— Muszę się widzieć z waszym wodzem Dżambałonem! — odpowiedział rotmistrz i znowu począł zawodzić od początku:
— La Illah Illa Allah...
Tatar doprowadził go do chaty, w której zamieszkał wódz czambułu.
Pan Jerzy na chwilę stał się znów gońcem agi Kasima, pokazywał swój list żelazny i rozkaz Kasima, ale gdy wspomniał, że wan Czoroch wyruszył już ku Mołotkowu, Dżambałon zerwał się z ławy i grożąc wysłańcowi nożem, zacharczał:
— Powinieneś był tutaj wpierw dostarczyć rozkaz, a nie wlec się do Osmołody, psie wołoski!
— Taki miałem rozkaz agi, który nazywa mnie swym przyjacielem — powiedział z naciskiem pan Jerzy i dodał z westchnieniem: — Allah Jaufhadhek!
Wódz się nieco uspokoił i począł dawać rozkazy setnikom.
W tej samej chwili za oknami chaty powstał ruch, rozległy się krzyki i do izby wpadł jeden z ordyńców wołając:

— Dżandżynie! Nasz podjazd znalazł w lesie rannego Tatara. Mówi, że brał udział w bitwie

  1. Duchowny muzułmański.