— Pomożesz mi wybrać miejsce na rykowiska i dobre do nich podchody, a ja będę się starał, by ciebie gajowym łowieckim mój pan major mianował...
— Gajowym!
— Nie nadleśniczym przecież, tylko gajowym... Będziesz dostawał deputat mąki, soli, herbaty, cukru, tytoniu... i 30 bodaj złotych na miesiąc. Ale za to, jeśli ci ktoś choć sikorę ustrzeli w naszych lasach, ja się, Iwanie, o tę sikorkę u ciebie upomnę, a ty mnie znasz chyba, że rękę mam ciężką?
— Gazdo... gazdo! — rzucił się do Jerzego Iwan. — Taż ja nie tylko sikorę, ja chrabąszcza każdego, jak źrenicę oka... panie...
— No, tedy dobra! — kiwnął głową Jerzy. — Tedy dobra, a teraz w mig zbieraj się do drogi i przez Sołotwinny Wierch skocz na przełaj na Szybene i pytaj o mnie w gajówce Świrczyka.
— Duchem przybiegnę, gazdo, przed południem będę! — zawołał Iwan.
— Nie zdążysz, bo słońce już wysoko stoi — powątpiewał Brzeziński.
— Będę, gazdo, bo ja przez Czermakową gruń pobiegnę... Stamtąd ręką podać do Szybenego — mówił urywanym ze wzruszenia głosem smolarz. — Je ze sobą „Wowczka“ wezmę. Czujny on i tropny...[1].
— Nie boisz się, że wypłoszy jelenie?
— Co wy mówicie, panie?! Taż „Wowczok“ przy nodze idzie, jak odwinięta onucza!
— Jak chcecie — to bierzcie psa! — zgodził się przekonany już Jerzy. — Oby tylko wszystko było jak najlepiej i na czas!
— Toż ja, panie, ze skóry wyskoczę, byle wam dogodzić... byle wy...
— Dobra! — kiwnął głową Jerzy. — Bądźcie zdrowi, jadę już... Może jeszcze Wasylka Dawidczuka z towarzyszami skalnickimi dogonię!
— Jeżeli od Chybkiego potoku przez Kiczerę Małą skoczycie — to koło Jawornickiej polany dogonicie...
Mówiąc to Iwan Gabara kłaniał się raz po raz, patrząc
- ↑ Umiejący tropić.