Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

w ślad za odjeżdżającym Brzezińskim i szeptał do ujadającego psa:
— Cichaj, Wowczok, taż cichaj, sobaka! A kysz... a kysz, ścierwo!
Jerzy jechał tak, jak doradził mu kłusownik, i istotnie — wyjechawszy na polanę, przeciętą Czeremoszem, ujrzał w oddali swoich przyjaciół. Karek zamaszystym kłusem szybko ich dogonił. Jechali razem, rozmawiając wesoło i żartując.
Od czasu do czasu, gdy spotykali płynące tratwy, przekomarzali się z kiermanyczami i śmieli się tak głośno, że echo biegło aż po same szczyty gór i pokrzykiwało po borach.
Koło południa minęli klauzę[1] na Szybenym i pogawędziwszy z dozorcą, w godzinę potem podjeżdżali już do gajówki, stojącej pod wysokim urwiskiem, porośniętym krzakami maliny, co nęciło niedźwiedzie, które często tu zaglądały.
Jakież było zdziwienie Jerzego, gdy z chaty razem z Świrczykiem wyszedł kudłaty Iwan Gabara, a do jego nóg przyciskał się kosmaty, biały „Wowczok“ z podwiniętym ogonem i złodziejskimi żółtymi ślepiami.
— No, to jesteśmy już w komplecie! — zaśmiał się strzelec. — Zacną mam kompanię.
Po czym zwracając się do gajowego dodał:
— Onysym, skoczcie zaraz po Bajbałę, niech razem z wami przychodzi.
Gajowy nie zwlekając ruszył po kolegę z sąsiedniego rewiru.
Brzeziński kazał chłopcom przyrządzić kaszę, dawszy im na okrasę kawał wędzonki, woreczek soli i blaszankę herbaty. Wszystko to wydobywał ze swoich torb, zawieszonych przy siodle. Zdawało się, że końca nie będzie zapasom, przywiezionym przez Jerzego. Dobrze bowiem zaopatrzył go major Rzęcki, a stary Brzeziński i Rozalka od siebie dodali przeróżnych prowiantów.
— Toż tego na dwie niedziele starczy! — cieszył się zawsze głodny Miko.

— Bo też ze dwa tygodnie siedzieć tu będziemy — odpowiedział Jerzy idąc ku potokowi, szumiącemu na dnie wąwozu.

  1. Tamę.