Brzeziński jechał brzegiem Czeremoszu, oddalając się od Jawornika ku południowi.
Skręciwszy na boczną drogę posuwał się kamienistą drogą, wbiegającą w ciemny las świerkowy.
Karek szedł, co chwilę otrząsając się i wymachując ogonem, bo cięły go bąki.
W pewnej chwili, gdy stanąwszy w łożysku potoczku, przecinającego drogę, pił, gwałtownie uniósł łeb i zachrapał.
Jerzy obejrzał się dokoła, lecz nikogo nie spostrzegł, chociaż wiedział, że w ten sposób ogierek jego uprzedza o zbliżaniu się obcego człowieka.
— Karko, coś tam zwęszył!? — spytał hucułka strzelec, wpatrując się w nieprzenikniony dla oka gąszcz krzaków, oplecionych zwiędłymi już pędami powojów, dzikiego wina i chmielu.
Ogierek stał z podniesioną głową, ostrożnie tulił i podnosił uszy, rozdymając chrapy.
Nagle drgnął, szarpnął się gwałtownie i uskoczył na bok, jak gdyby zamierzając ukryć się pod wysokim brzegiem potoku.
Brzeziński instynktownie zerwał z ramienia karabin i odsunął bezpiecznik. Krzaki na przeciwległym brzegu rozstąpiły się powoli i na skraj niewysokiego urwiska wyszedł człowiek. Stanął i dłonią zasłaniając oczy przed słońcem patrzał na jeźdźca. Przyglądał mu się również uważnie Jerzy. Zauważył straszli-