Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

Nużyły i drażniły go te pytania.
Wskoczył na siodło i pojechał, usiłując zapomnieć o wszystkim. Jechał nasłuchując i szukając śladów jeleni, gdyż zbliżał się właśnie do zachwalanego przez Bajbałę uroczyska Kluczyka.
W puszczy panowała cisza.
Wyjechał wreszcie na szeroki płaj, biegnący od Hryniawskich połonin i tu spotkał patrol strażników granicznych. Wylegitymowawszy się opowiedział im o tym, co widział w gajówce i ruszył dalej.
Wkrótce przejeżdżał grzbiet i począł zniżać się ku kotlinie Szybenego, gdy nagle posłyszał strzał, a kula z przeciągłym świstem przeleciała mu nad głową.
— Przypadek, czy ktoś do mnie strzelił? — zadał sobie pytanie.
W tej samej chwili spostrzegł w dole, na dnie wąwozu, biegnącego jego zboczem człowieka i obu strażników, goniących go przez puszczę. Jeden z nich trzymał jeszcze karabin przy ramieniu.
— Strzelał do biegnącego, ale widać kula odbiła się od pnia i skręciła w moją stronę — kombinował Jerzy, śledząc przebieg pościgu.
Uciekający człowiek wpadł w gąszcz krzaków olszowych i zniknął w nich bez śladu. Próżno wpierali strażnicy swoje wierzchowce w haszcze, nie chciały wejść, czy nie mogły. Strażnicy dali jeszcze dwa strzały w zawiłą sieć krzaków i wysokich traw, po czym skierowali się ku gajówce.
— Słuchaj no, Bajbało — powiedział Brzeziński, gdy dojechał do swego obozu — u ciebie w domu nieszczęście...
Gdy opowiadał gajowemu o jakimś Jakowence, leżącym we krwi na jego posłaniu z głową roztrzaskaną kulą, Bałbała aż ryknął ze strachu.
— Co teraz ze mną zrobi policja?! Powiedzą, że to ja zamordowałem...
— Cóż znowu? — uspokoił go Brzeziński. — Przecież ty od wczoraj jesteś tu, z nami...
Przypominając sobie różne szczegóły, opowiedział o spotkanym w puszczy człowieku o zezowatych oczach i w mazance.
— Skąd mogę wszystkich znać, którzy włóczą się po puszczy i górach? — jąkał się Bajbała.