Świrczyk popatrzył na łunę, pokręcił głową i mruknął jak gdyby zdumiony:
— Nie, to nie las się pali... Tak mi się widzi, że to Hrycia Bajbały gajówka... Polecę zbudzić go...
— Poczekaj! — zatrzymał chłopa Brzeziński. — Po co masz go budzić, wszak nic on na to nie poradzi. Czy będzie wiedział, czy nie będzie — i tak się spali jego chata...
— Taż i prawda! — przytaknął gajowy. — Tylko z czego by się zapaliła chata Hryciowa? Sam on w niej mieszka, jak borsuk, więc i tej nocy nikogo w niej nie było...
— Któż to wie? — szepnął Brzeziński. — Może juhasy zaprószyli iskrę watrę paląc...
— Skąd tam juhasy! — zawołał Świrczyk. — Tam nie ma wypasu, bo to chwastowata, kwaśna połonina. Każdy watah ją omija...
— Tedy nic nie rozumiem — mruknął Jerzy, myśląc o tym, po co pobiegł do swej gajówki Bajbała i dlaczego dopiero wtedy wynikł w niej pożar?
Tajemnica stawała się jeszcze bardziej zawiła i ponura. W grę wchodził trzeci człowiek — Hryć Bajbała.
Położywszy się Jerzy nie mógł usnąć, aż wreszcie trącił śpiącego na podłodze Gabarę i szepnął doń:
— Jak prędko, Iwanie, mógłbyś dojść do połoniny Malchowej?
Kłusownik popatrzał na niebo, poruszał grubymi wargami i odparł:
— Kiedy „stożary“[1] staną nad tym — ot tam — wierchem będę na Malchowej...
Jerzy zamyślił się obliczając czas. Spojrzał na zegarek.
— Za godzinę niespełna — szepnął. — Ej, nie dojdziesz!
— Dojdę, panie, owczym trapaszem“, [2] co przez Syruczkę biegnie — również szeptem odpowiedział Iwan i raz jeszcze uważnie przyjrzał się Wielkiemu Wozowi.
— Jeżeli tak, to proszę was, Iwanie, idźcie zaraz i podpatrzcie wszystko, co się tam dzieje koło gajówki. Ale baczcie, by was nikt tam nie dojrzał, bo...