sobie przeczytany niedawno artykuł o jakiejś umowie pomiędzy Czechami a Sowietami.
Powrócił do domu i zawoławszy obu gajowych i Iwana rozwinął mapę okolic Szybenego i czerwonym ołówkiem wykreślił podchody do łowisk. Skończywszy z tym powiedział:
— Pójdziecie teraz do puszczy i w pobliżu tych butynów[1] pobudujecie szałas na trzech ludzi, bo może wypadnie myśliwych z wieczora tam prowadzić, więc by mieli gdzie się przespać. Rozumiecie? Ale żeby mi żadnego hałasu nie robić! Cichutko sklecicie schrony, świerczyną otulicie, na ziemi ułożycie gałęzie i trawę i czym prędzej powrócicie.
— To, panie, chyba jutro już powrócimy, bo dziś już słońce ku zachodowi się ma. Jesień — dzień krótki — zauważył Świrczyk.
Brzeziński skinął głową i podniósł wzrok na niebo.
Okryło się szarymi, porwanymi na strzępy obłokami, które pędziły z północy na południe, smagane wichrem.
Na ziemi cicho było. Zrzadka tylko nadlatywał porywczy wiatr, lecz natychmiast ginął w puszczy, gdzie wierzchołki świerków raz po raz chyliły się gwałtownie i długo potem poruszały rozmiotanymi gałęziami.
— Burza pędzi, kto wie, czy śniegiem nie sypnie? — zamruczał Jerzy.
— Tak myślę, że nad ranem zbieleje wszystko. Przymrozek będzie mocny i ponowa spadnie — kiwnął głową Iwan. — Widział ja wczoraj jamiołuchę w bukowym rewirze — ta ptaszka przylatuje do nas tuż-tuż przed śniegiem...
— No, to chodźmy już, dość gadania — powiedział Świrczyk.
— Żeby łomotu nie robić, weź, Onysym, piłę — poradził koledze Bajbała.
— Dobrze mówisz! — pochwalił go Jerzy. — Tak będzie najciszej.
Gajowi z Iwanem Gabarą odeszli zabrawszy piłę, rydel i worek z zapasami.
W godzinę po ich odejściu od domku dozorcy z klauzy przybiegł chłopak z wiadomością, że z nadleśnictwa przyszły trzy
- ↑ Stare poręby.