— Znacie jakieś inne rykowiska, Spiridonie?
— Znam, panie, ale na wysokiej połoninie Siwaszowej! Droga przez puszczę ciężka, ale tam ryczy kilka byków, a jeden tak głucho, że pewnie stary jest — opowiadał chłop.
— Poprowadzicie tam jutro dowódcę pułku, bo pan pułkownik mówił mi, że chce spróbować ciężkich łowów i długiego marszu górskiego — zdecydował Jerzy.
— Dobrze, panie, już ja pana pułkownika podprowadzę! — ucieszył się Bira.
Koło godziny dziesiątej dopiero powrócił Brzeziński do gajówki. Rozesłani przez niego ludzie ściągali z różnych stron.
Myśliwi dawno już spali w szopie i tylko major Rzęcki posłyszawszy kroki powracających przewodników wyszedł, by wypytać Jerzego o jutrzejszy dzień.
Dowiedziawszy się o propozycji Biry ucieszył się, bo wiedział, że trudne warunki polowania sprawią przyjemność dowódcy pułku.
— Nasz pułkownik uda się tam zapewne z francuskim pułkownikiem Gaillardem, bo to sławny podróżnik i własnymi nogami przemierzył bodaj całą pustynię Saharę i dżunglę w Gabonie[1].
Wkrótce wszystko się uciszyło w obozie, tylko „Wowczok“ od czasu do czasu poszczekiwał i warczał, zaniepokojony obecnością nieznanych mu ludzi.
Szumiał las i szeleściła trawa, bo dąć począł zimny północno-wschodni wiatr.
Koło północy przyniósł on śnieg i sypnął nim obficie.
Wierzchołki gór okryły się białymi czapami i kurzyły się, gdy wicher poczynał smagać potężnie.
Brzeziński raz po raz wychodził z gajówki i martwił się.
— Śnieg — to dobrze — myślał — ale wiatr może popsuć całe polowanie! Ani ryku się nie posłyszy, ani podejść nie będzie można, bo byki w mig zwęszą myśliwych...
Martwił się chłopak przez całą noc i uspokoił się dopiero wtedy, gdy wiatr ucichł i umilkła rozmiotana puszcza.
- ↑ Posiadłość francuska w Afryce środkowej, granicząca z belgijskim Kongo.