Brzeziński dobrze przepowiedział.
W ciągu dwóch dni polowań każdy z myśliwych zdobył po byku, a niektórzy po dwa nawet, generał zaś węgierski aż trzy, bo Jerzy podprowadził go na wyżarze nad potokiem do ryczącego dwunastaka, którego generał zwalił celnym strzałem.
Dowódca pułku z oficerem francuskim zapędzili się z Birą aż hen — na Siwaszową połoninę i codziennie upolowali po byku. Pułkownik zastrzelił jednego osiemnastaka w chwili, gdy jeleń deptał powalonego przeciwnika i bódł pastwiąc się nad leżącym rywalem.
Major na małej Jaksowej połoninie doszedł do wytropionego przez kłusownika dwudziestaka i zdobył go, a nazajutrz ubił jeszcze jednego, który w pełnym już słońcu wyszedł na rykowisko.
Wszyscy byli zadowoleni i radości było co niemiara.
Myśliwi dziękowali majorowi i Brzezińskiemu i odjeżdżali uwożąc na pamiątkę łowów piękne rogi jeleni górskich.
Na pagórku, gdzie stała gajówka i biała szopa pozostał Jerzy ze swymi ludźmi. Miał urlop trzytygodniowy i zamierzał dobrze go zużytkować.
Rozliczywszy się z Dawidczukiem i chłopami odesłał ich do domu, prosząc, by powiedzieli staremu panu Brzezińskiemu, że przyjedzie za parę dni do grażdy. Osadziwszy Iwana Gabarę w gajówce razem ze Świrczykiem, sam zaś z Bajbałą i Birą wyruszył do Kosowa.