Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

fając się ku gąszczu krzaków. Wpadł w nie wreszcie i zniknął, jak tonie w wysokiej trawie zwinna łasica.


— Żeby tam nie było jakiegoś gadania...

Marinoczka poczęła się rozglądać dokoła. Nikogo jednak nie dojrzała na ścieżce ani w szafirowym mroku boru.
Uderzywszy Karka piętami ruszyła naprzód. Nie zdążyła jednak dojechać do starej poręby, gdy konik znów się poboczył i zarył się kopytami w piargu.
— Ach! — westchnęło głośno bijące serce dziewczyny.
Oparty o srebrzysty pień świerka jak gdyby przywarłszy do niego, stał człowiek. W ręku jego połyskiwała lufa karabina.
Marince się zdało, że widzi przed sobą królewicza, chociaż miał on na sobie starą, wypłowiałą kresanię z barwnymi niegdyś sznurkami na tulei, poniszczony serdak i brudną koszulę — wcale nie huculską, bo bez haftów na piersi, kołnierzu i rękawach, szare, załatane na kolanach portki i zrudziałe buty z cholewami.