wiklinowej, bochenek świeżego razowca, miseczkę masła i zawinięte w starą gazetę herbatę i cukier.
— Byczo! — ucieszył się strzelec. — Wypatroszyć ryby i wyszorować patelnię! Jednym duchem, jak w bitwie!
Za chwilę w kociołku perkała już mamałyga, syczał olej na patelni i skwirczały podsmażane pstrągi, z lekka posolone.
Na stole leżał pokrajany chleb i na czerwonych liściach bukowych osełka masła. Na piecu gotowała się woda w imbryku.
— Żeby tylko mój major daleko się nie zapędził z tym wariatem, z tym „czuryłą“[1] Gabarą, chciwcem niesytym! — troskał się Jerzy w obawie, że mu pstrągi wyschną na amen i masło się rozpuści, bo w izbie gorąco się zrobiło od huczącego w piecu płomienia.
W tej właśnie chwili dobiegł huk strzału.
— No, jest! — ucieszył się Brzeziński. — Zaraz będą z kozłem! Słuchaj no, Onysym, skocz za chatę i rozpal małe ognisko. Jak tylko major wejdzie do izby, wytniesz z kozła comber i na patyk nadziawszy upieczesz na węglach, tylko posolić nie zapomnij, bo bym ci głowę urwał, brachu, za takie głupie kucharzenie!
Gajowy ze śmiechem wybiegł z chaty, a w kilka minut potem drzwi szeroko się rozwarły i wszedł rozpromieniony major wołając od progu:
— Uczciwego koziołka łupnąłem sobie, Brzeziński! Parostki pięknie uperlone. Skoczcie no na dwór, obejrzyjcie go!
Major zmęczony usiadł na ławie, Jerzy zaś wybiegł z gajówki i rzuciwszy okiem na zwierzynę mruknął do Świrczyka:
— Wytniesz comber, na węglach położysz i będziesz przewracał i przewracał, ale o soli nie zapomnij!... Jak się upiecze, zaraz dawaj!
Biegiem powrócił do gajówki.
— Stary kozioł, panie majorze! — zameldował i podszedłszy do pieca wsypał do imbryka dużą szczyptę herbaty, po czym spytał:
— Czy pan major mamałygi huculskiej nie skosztuje?
— Ależ z przyjemnością! — zawołał Rzęcki zrzucając kurtkę myśliwską. — Bardzo nawet lubię waszą „kuleszę“. Je-
- ↑ Dziwak.