Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.

nął na Jerzego i spytał go, czy umie biegać, ale to biegać co się zowie „na fest“.
— Tak jest, panie kapitanie! — odpowiedział strzelec.
— Mam ja tu jedno zadanie... — objaśnił dowódca kompanii. — Chcemy zorganizować reprezentacyjną drużynę pułkową do gry w piłkę nożną, więc szukamy dobrych biegaczy...
Brzeziński pomyślawszy chwilkę doradził kapitanowi:
— Melduję posłusznie, że do krótkiego a szybkiego biegu najporęczniejsi będziemy my — górale, czy tam z Wierchowiny, czy z Tatr, panie kapitanie.
Zaczęło się pracowite, wypełniające całe dnie, życie żołnierskie.
Ćwiczenia, wykłady, warty, strzelanie, gimnastyka i wreszcie nowa robota — nauka gry w piłkę nożną pod kierunkiem sprowadzonego do pułku instruktora, jakiegoś znakomitego sportowca.
Dopiero po dwóch tygodniach Jerzy wyrwał się na urlop niedzielny i popędził na Bagatelę. Spieszył się zdążyć na godzinę, w której panna Stefa szła po siostrę, a potem razem do kościoła Zbawiciela na sumę.
Spóźnił się trochę, bo coś mu wypadło na wychodnym, więc zmienił plan i czekał na panienki przed kościołem.
Zdaleka dojrzały go i szły ku niemu uśmiechnięte, witając go przyjaźnie.
Wymodlił się Jerzy tego dnia za wszystkie czasy — raz z kompanią w kościele na Pradze, a potem u Zbawiciela.
Po nabożeństwie nie wiedzieli, co ze sobą robić. Mżył drobny deszczyk, dął zimny wiatr...
— Wie pan co, panie Jerzy, zapraszamy pana do naszej mamusi. Napijemy się kawy z kożuszkiem, bo mamusia nasza to specjalistka od przyrządzania kawy!
Brzeziński ucieszony dziękował panienkom i szedł obok nich na koniec Puławskiej, opowiadając o różnych wypadkach, jakie miały miejsce podczas jego urlopu.
— Bo ja pani nie o wszystkim jeszcze napisałem, panno Stefanio, nie mogłem — papier mi się skończył, a w kałamarzu więcej się much okazało, niż atramentu. Nie pisarski to dom nasza grażda w Mygli! Ot, taki sobie gazdowski „osedok“, jak to się po huculsku nazywa, to znaczy — obejście. Gdy tam sta-