Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.

łem na ganku i rozglądałem się wokół, po łąkach, lesie i strasznie bystrym potoku, nieraz myślałem, jaka by to była radość, gdyby tak panie do nas przyjechały na lato... Ja twierdzę, że u nas w Mygli pod Tymianką i Siodłowatym Wierchem, piękniej jest niż nawet w Worochcie czy w Jaremczu. Piękniej to chyba tylko w Jaworniku, Bystrzcu i Hryniawie...
Tak gawędząc doszli do mieszkania państwa Szemańskich.
W małym mieszkanku czyściutko było, pachniało kawą i świeżym pieczywem.
Stół w jadalnym pokoju był już nakryty żółtą serwetą, stały trzy filiżanki, koszyk z bułeczkami i masło.
Pani Katarzyna Szemańska, mała, ruchliwa staruszka, wesoło powitała żołnierza, podziękowawszy mu serdecznie za uratowanie Kazia.
— ... z nurtów wzburzonej rzeki — wtrącił ze śmiechem Jerzy. — Taż moja pani...
— Taż, mój panie, taż tak się nie mówi! — upomniała go parskając śmiechem Kazia, młodsza siostra panny Stefy. — Ta joj, jak to brzydko!
— Przepraszam — poprawił się Brzeziński. — Na „ta joj“ to już ciągle uważam, ale owe „taż“ czasem mi się jeszcze wypsnie...
— Właśnie, że się „wypsnie“, a „ta jojów“ dziś naliczyłam aż pięć — przekomarzała się panienka.
— Dajże ty spokój naszemu gościowi — mitygowała córkę pani Szemańska. — To nawet bardzo sympatyczne te lwowskie słóweczka...
— E-e, tak nie można, mamusiu! — wtrąciła starsza córka. — My zamierzamy zrobić z pana Jerzego złotoustego mówcę, a mama podjudza go, by się trzymał swoich pogwarek i pogaduszek!
Panna Kazia podała na stół czwartą filiżankę i przysunęła krzesło.
— Siadajmy, siadajmy, bo jestem strasznie głodna! — wołała, a pociągnąwszy Brzezińskiego za rękaw zrobiła surową minę i zawołała:
— Siadać, nic nie gadać i zajadać! „Ta joj“, „taż“ dziś drożdżowe rogaliki chrupiące „mojeż wy państwo“!
Wszyscy ze śmiechem usadowili się przy stole.