ło! Tłumaczyłem to tej Marinie i Wasylowi Szaburakowi, ale oboje gniewni są na mnie...
Pani Szemańska wyczuwając zakłopotanie młodzieńca, zapytała go o jego rodzinę, aby zmienić temat rozmowy.
Jerzy ucieszył się i długo opowiadał o życiu w Berezowie, o stryju, z którym pętał się na wojnie, o nabyciu grażdy w Mygli i o różnych innych rzeczach, nie przestając śledzić panny Stefy, która, jak gdyby zgaszona, w milczeniu słuchała gościa.
Spostrzegłszy jej zły humor, wstał wreszcie i zaczął się żegnać, wściekły na samego siebie, że popsuł sobie tak przyjemną wizytę.
— Ale cóż znowu! — zaprotestowała pani Katarzyna. — Zje pan z nami obiad. Nie dostanie pan co prawda pstrągów i pieczeni sarniej, ale poczęstujemy uczciwym barszczem i wybornymi kotletami.
— Dziękuję pani, ale muszę już iść... służba... przepustka... — bronił się strzelec.
— Taż to blaga, panie dobrodzieju mój szanowny! — wpadła na niego czupurna Kazia. — Przed kościołem mówił pan, że jest wolny aż do wieczora, a teraz coś to „lepiecze“ o służbie i przepustce... „Ta joj“ — coś niedobrze z panem!
— Co ma być niedobrze?! — jeszcze bardziej zmieszał się Jerzy. — Widzę tylko, że panna Stefa gniewa się na mnie... Ja wiem, co pani myśli...
— Co pan wie? Ja wcale nie o panu i tej Hłyszczance myślałam — rumieniąc się cała zawołała panna Stefania, a tak gwałtownie, że matka i siostra ze zdumieniem podniosły na nią oczy.
— Może... ale lepiej będzie, jeżeli teraz pójdę już sobie — powiedział smutnym głosem Jerzy. — Nie wiem co, ale coś się nagle popsuło... jakby z gór nadbiegł zimny wiatr...
Panie z coraz większym zdumieniem patrzyły na żołnierza i na pannę Stefanię i nie wiedziały jak złagodzić niezrozumiałą dla nich sytuację. Zadanie to rozwiązała Kazia.
— Ach, jakie to poetyczne i subtelne! — powiedziała ze szczerym podziwem. — Nigdy bym o to nie posądziła takiego „tażtoika“, takiego Hucuła, gazdy, łowcę, pasterza, leśnego włóczykija, bohatera wielkiej wojny, zbawcy uciemiężonych i tonących, poskromiciela rozhukanych rumaków...
Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.