nierza, chciałby nawet, by Brzeziński pozostał w wojsku, ale jednocześnie mówiło mu coś, że, mimo jego i Jerzego życzeń, inny los oczekuje chłopca. Chciał mu więc dopomóc, ale tak, żeby wszystko było wedle regulaminu i jak najlepiej.
W pułku służyło wielu studentów, a nawet magistrów i inżynierów, więc sierżant umówił się z nimi, że będą uczyli Brzezińskiego i pomagali mu w naukach, którymi miała kierować panna Stefania Szemańska.
— Panie sierżancie — zdziwił się jeden z żołnierzy, który w cywilu miał być nauczycielem gimnazjalnym, — po co mu ta nauczycielka, kiedy my tu jesteśmy?
— E-e, wy nic nie domyślacie się — zamruczał Bielski — ona go lepiej od was wszystkich nauczy, bo tam, już ja czuję pismo nosem, serce w grę weszło...
— Ach, jeżeli tak, tedy na to nie ma rady!... — zawołali żołnierze-akademicy. — Najlepiej tak zrobimy: my będziemy go uczyć, a ona przesłuchiwać i... chwalić!
Rozległ się wesoły śmiech.
Nawet surowy Bielski uśmiechnął się i podziękowawszy akademikom poszedł do kapitana Dereń-Grzmotnickiego, któremu zameldował o swoim planie dotyczącym Brzezińskiego.
— Ja go, panie kapitanie, wezmę w obroty, jak żadnego innego, ale tak myślę, że trzeba mu dać możność nauki łyknąć jak najwięcej, by ta uczona panna zbytnio nad nim się nie wywyższała — mówił sierżant.
— Pewno... pewno... dobra myśl — zgodził się dowódca kompanii — tylko nie przyciskajcie go zbytnio.
— Przycisnę, by czuł, że jest w wojsku i dla wojska przede wszystkim musi pracować — zakończył swój meldunek sierżant.
Na tym stanęła sprawa Brzezińskiego, ale Jerzy nie wiedział o tym i nic nie podejrzewał, z trwogą pochwytując surowe spojrzenia, które ciskał w jego stronę sierżant.
Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/178
Ta strona została uwierzytelniona.