Wszyscy byli przekonani, że Jerzy Brzeziński przeskrobał coś, gdyż Bielski ostro wziął go w obroty.
— Musi chłopak swoje odrobić — mruczał tymczasem sierżant do kaprala Jańczyka — i to dobrze odrobić za te godziny, które mu udziela wojsko na naukę.
— A no pewne, że tak! — kiwał głową kapral i nagle się zaśmiał: W kompanii myślą, że gniewacie się za coś na niego, no, i przyciskacie...
Bielski machnął ręką i odpowiedział:
— Wolę, że tak mówią, niż że ja komuś protekcję okazuję. Tak to ja jestem w porządku! Odrobi chłopak wszystko — w wyznaczonym mu terminie — tedy wojsko nie cierpi na tym, że on tam się uczy czegoś i że go inni żołnierze-akademicy uczą. Dowódcy kompanii o tym meldowałem i mam na to zezwolenie pana kapitana... To i ja w porządku jestem. Nie miałem serca odmówić wręcz Brzezińskiemu, bo sam wiem, co to jest głód wiedzy...
To powiedziawszy sierżant westchnął głęboko i posmutniał. Kapral patrzał na niego pytającym wzrokiem.
— Pewno, że wiem — ciągnął dalej Bielski — bo ten głód długo mi dokuczał... W roku 1916 ukończyłem gimnazjum w Mińsku, gdyż z tamtych jestem stron, i marzyłem o tym, żeby na politechnikę pójść, aż tu Moskale, na wojnie potraciwszy moc ludzi, poczęli żółtodziobów powoływać, no, tak to i poszło się na wojenkę, a po tym drapnęło się do formacji polskich