Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

Ruszyła konika i podjechała do Jura.
— Wiem ja, że jesteś najlepszym na Wierchowinie strzelcem i że żaden leśniczy, gajowy i policja nic bez ciebie zrobić nie mogą, ale ja nikomu o tobie nie powiem ani o tym byku, co był taki głupi, że się sam zastrzelił.
Zaśmiali się oboje.
— Wiem jeszcze, że pięknie grasz na fujarce, że panowie słuchali ciebie i chwalili w Żabiu — przypomniała sobie po chwili.
Brzeziński podszedł i położył rękę na łęku jej siodła.
Patrzał na nią łagodnym i radosnym wzrokiem.
— Piękna jesteś, śmiała i sprytna! — szepnął. — Nigdy takiej nie spotkałem. Czekaj na mnie pojutrze. Wpadnę do waszej grażdy i piękny upominek ci przyniosę. Będziesz rada?
— Po co upominek?
— Po to, byś o mnie pamiętała...
— A czy trzeba pamiętać długo?
— Trzeba, bo za miesiąc do wojska pójdę...
— Ach, biedońka moja! — wyrwał się Marince rozpaczliwy okrzyk.
Spojrzał na nią bacznie.
— No, biedy nie ma żadnej! Służba — to dobre! Lubię wojsko i cieszę się, krasawico... Gdzieś daleko będę myślał, że piękna Marinoczka wspomina mnie czasem...
— Zawsze będę pamiętać, i w dzień, i w nocy! — wybuchnęła nagle namiętnym głosem.
Wziął ją za rękę, pociągnął ku sobie, a gdy pochyliła się — prawie bezwładna i pokorna — ogarnął ramieniem i wpił się ustami w gorące jej wargi.
Po chwili jednak wypuścił ją i cofnął się.
— Szkoda mi ciebie, dziewczyno miła! Nie bój się, nie skrzywdzę. Jedź z Bogiem! A czekaj pojutrze... Przybiegnę z podarkiem...
Klepnął Karka po zadzie i konik z miejsca ruszył galopem.
Gdy Marina osadziła go i obejrzała się, na ścieżce nikogo już nie było.