Z zapartym oddechem czytali obaj żołnierze o ciężkich przejściach, jakie miał Legion, którego formowaniu się przeszkadzały najwięcej władze rosyjskie, i o wytrwałości kierowników tego zaczątku wojska polskiego na wschodzie. Wreszcie doszli do tego miejsca, gdy Legion w liczbie 800 bagnetów, źle umundurowany i uzbrojony stanął na froncie pod Iłżą.
I znowu wtedy wypłynęło nagle nazwisko strzelca Bielskiego, który z rozkazu dowódcy Legionu, był posłany z patrolem pod Pakosław i, chociaż ostrzeliwany z karabinów maszynowych i tracąc kilku ludzi, zbadał dokładnie sytuację, co dało możność Legionowi, bez porównania słabszemu od niemieckich sił na tym odcinku, ruszyć nocą do ataku i po długim boju i ciężkich stratach zająć okopy niemieckie ku wielkiemu zdumieniu i radości dowództwa rosyjskiego. Bojowy czyn Legionu był tak bohaterski i świetny, że najwyżsi oficerowie rosyjscy przybywali z powinszowaniami i z najwyższym uznaniem odzywali się o „orłach polskich“. Autor opisywał czyn starszego strzelca Bielskiego, który podczas ataku na bagnety i granaty ręczne bronił rannego dowódcę plutonu i wyniósł go z ognia, sam zaś z raną w głowie powrócił do swojej kompanii...
— Patrzcie no go! — mruczał ciężko oddychając Jańczyk. — Mnie nawet o tym nigdy nie opowiadał Bielski, a przecież tyle się już z nim przegadało! Niedawno jeszcze mówił mi, że do wojska rosyjskiego wzięto go dopiero w roku 1916-ym! Dlaczego ukrył przede mną prawdę? Coś w tym jest!
— Coś w tym jest... — powtórzył Brzeziński i nagle uderzył się w czoło zawoławszy: — zdaje mi się, że się domyślam! Pan sierżant wiedział zapewne o książce senatora i chciał ślady zmylić, że to niby nie o nim mowa!
— Może to i tak — zgodził się kapral — bo takiego skromnego człowieka, jak on, drugiego chyba nie znaleźć. Pamiętam, jak klął, gdy w jakimś piśmie wydrukowano o jego kompanii w bitwie z Gajchanem w roku 1920 w puszczy Zielonej. Chodził wtedy wściekły i porykiwał: „Trzeba było temu pismakowi o mnie też pisać?! Kompania biła się jak należy, a o mnie po co szczekać? Taki sam żołnierz jak inni. Pismaki, psia krew, atramentu im i papieru nie szkoda!“
— No, widzicie, panie kapralu, że pewno dla tego pan sierżant nic nam nie wspominał o służbie swojej w Legionie Pu-
Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/190
Ta strona została uwierzytelniona.