Sierżant Bielski wściekał się.
Wydawało mu się wciąż, że cały blok budynków pułkowych nic innego nie robi, jak tylko na złość mu czyta „głupią książkę“, bo tak właśnie nazywał pamiętnik, w którym autor z takim uznaniem opisywał jego wierną i ofiarną służbę Ojczyźnie.
Czepiał się najmniejszej niedokładności, robił uwagi, kazał po kilka razy przerabiać ćwiczenia; nic mu się nie podobało; wszystko go irytowało; nikt nie był w stanie mu dogodzić.
Spostrzegłszy kiedyś strzelca Hrycia Wasiuka idącego przez plac, wybiegł naprzeciwko niemu i wybuchnął:
— W polskim jesteście wojsku, czy nie w polskim?! A jeżeli w polskim, to musicie lotem, lotem wszystko robić, a nie łazić jak... żaba. To was ta głupia książka uczy takiego podłego łażenia?
— Da, jakaż taka kniżka, panie sierżancie? — zdumiał się przerażony olbrzym, łypiąc prawie białymi oczyma. — Da jaż, panie sierżancie, nie czytny jeszcze... ot, tak tylko w abecadle litery poznać mogę, bo one tam zawsze na swoim miejscu stoją...
— Ach, prawda!... — mruknął Bielski przypomniawszy sobie, że Wasiuk należy do grupy analfabetów i że z nim to najwięcej kłopotu mają nauczyciele, gdyż sztuka czytania ani rusz nie dawała się potężnemu Poleszukowi.
Odprawiwszy go, jeszcze bardziej rozdrażniony szedł ko-