Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.



Rozdział II.
POŻEGNANIE

Jak nieprzytomna przeżyła, czy prześniła całą niedzielę i poniedziałek zakochana Marinka Hłyszczanka.
Zakochana! Zapewne sama nie zdawała sobie z tego sprawy. Bo i skąd znów tak, w jednej chwili?
Zeszłego lata mignął jej Jur pomiędzy świerczynami, a potem późnym wieczorem przyszedł do stai, gdzie zanocowały z matulą na połoninie u starego wataha, Mikity Mańczuka, o czymś pogwarzył cicho z juhasami i odszedł. I tyle go widziała! A przecież pozostał w jej sercu na zawsze.
Widziała go na jawie i we snach się jej zjawiał — chudy, bystry, nieuchwytny.
Ona to wyśledziła, jakimi płajami i perciami chadza sławny strzelec berezowski. Przekradała się potem na Czerlenyj Grehit i na skały nad hukiem Hromkim, by ujrzeć go z daleka, na jedno mgnienie oka pochwycić go źrenicą, niby błyskawicę, która przecina zwały czarnych chmur.
Ale widać, że i tego dość było, by umiłowało sobie tego strzelca i „zajdeja“ gorące serce dziewczyny — tak młodej jeszcze, że o miłość nikt nawet posądzić by jej nie mógł.
Ona zaś pokochała tego nieznanego jej człowieka, pokochała po raz pierwszy w życiu i z uporem góralki, której każdy dzień jest walką postanowiła, że zdobędzie dla siebie tego chudego, zwinnego jak ryś przybysza.