padł ostatecznie rząd syberyjski, wspierany przez Francję, Anglię i Amerykę, przez wojsko czeskie i przez naszą dywizję, gdyż niezależna Polska stała się wtedy już „aliantką“...
Słuchacze przestali oddychać, żeby nie opuścić żadnego słowa Sybiraka.
— Nasze dowództwo otrzymało rozkaz od głównodowodzącego wojskiem aliantów, francuskiego generała Janin, żebyśmy się cofali, osłaniając tyły uchodzącej armii syberyjskiej i wojsk cudzoziemskich — ciągnął opowiadanie swoje Starościak. — Tak to zawsze bywało, proszę państwa, jak trwoga to do Boga! Gdy wszystko było pomyślnie, to nam było najgorzej, bo zewsząd mieliśmy przeszkody, ale gdy wszystko wiać poczęło, my właśnie mieliśmy bronić zmykających, bo czerwona armia bolszewicka już deptała im po piętach! Nasza dywizja musiała tę potęgę zatrzymać, by uciekający mogli jak najdalej odskoczyć. Przegrodziliśmy drogę bolszewikom na największej stacji kolejowej — Tajga... Samego dworca bronił major Werner ze swoim batalionem. Część dywizji, załadowana na pociągi, odjeżdżała już na wschód. Trzy bataliony broniły odwrotu, odpierając ciągłe ataki oddziałów bolszewickich, lecz w pewnej chwili patrole nasze doniosły, że otaczają nas od wschodu chłopi — partyzanci i dwa pułki rządowych wojsk, które przeszły na stronę bolszewików. W tym samym czasie robotnicy z warsztatów kolejowych poczęli prażyć do nas z karabinów. Byłem wonczas w batalionie szturmowym i nagle zobaczyłem Bielskiego, który nie zwracając uwagi na kule chodził i rozglądał się dokoła. Wreszcie podszedł do mnie i rzucił krótki rozkaz:
— Za mną!
— Poszliśmy pomiędzy szeregami stojących pociągów. Tego dnia uderzyły prawdziwe mrozy grudniowe, takie suche, 30-stopniowe! Szliśmy długo, aż ujrzałem małą grupkę naszych Sybiraków, a śród nich Urbańskiego od ułanów i Michała Maldoniego. Chłopy podskakiwały i biły się po bokach dla rozgrzewki. Bielski i jakiś szeregowiec — ogromny, barczysty, — wyłamywali drzwi wozu towarowego. Po chwili już rozdawali nam granaty ręczne.
— No, chłopcy, — zamruczał Bielski — jest nas tu dwudziestu chłopa, a każdy, niczym gęś jabłkami nafaszerowany granatami. To tak, jak by nas było dwustu... Rozumiecie?
Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/214
Ta strona została uwierzytelniona.