Nazajutrz przed wieczorem pan Starościak stał przed bramą koszar i czekał na przyjście Bielskiego, po którego pobiegł jeden ze strzelców. Sierżant nie zmusił długo czekać na siebie. Przyszedł natychmiast i poznawszy od razu Starościaka rzucił się do niego. Padli sobie w objęcia i przez kilka chwil nie mogli mówić ze wzruszenia.
— Waleczny!...
— Święty szaleńcze!...
I znowu ściskali się zaglądając sobie do oczu.
— Chodźże, bracie, do mojej kwatery! — zawołał wreszcie Bielski biorąc gościa pod ramię.
Po drodze pan Starościak opowiedział przyjacielowi, w jaki sposób dowiedział się o nim.
— No, to dobra! — ucieszył się Bielski. — Zaproszę chłopców, to napijemy się herbaty!
Wkrótce przyszli do sierżanta Jańczyk i Brzeziński. Uśmiechnięty Bielski zastawiając stół obfitym „poczęstunkiem“ nie przerywał rozmowy ze Starościakiem.
— Teraz to ja już spokojny jestem o was, Brzeziński! — zawołał nagle sierżant i klepnął Jurka po ramieniu. — Skoro do rodziny Władka trafiliście — to wszystko jest w porządku!
— Ach, prawda! — zaśmiał się Sybirak. — Coś mi tam ciotka Katarzyna przebąkiwała o jakimś sympatycznym chłopaku, który podobno zapatrzył się na Stefę...
— Cha-cha-cha! — zaśmiali się Bielski i Jańczyk.