— Mówiłem, mówiłem! — śmiał się sierżant częstując gościa papierosem.
— Dobre to były czasy! — westchnął Starościak. — Tam to rzeczywiście ani chwili nie traciliśmy.
— Napracowaliśmy się rzetelnie — zgodził się spokojnie Bielski.
— A pamiętasz, gdy to zaczęliśmy w szopie w obozie Krasnojarskim dla jeńców podkop robić?... — spytał gość.
— Przecież zrobiliśmy! — kiwnął głową sierżant. — Zrobiliśmy i zwiali... bez śladu.
— Ślad to był, co prawda, bo tego wartownika Klimczak tak zdzielił pomiędzy skośne oczy, że chyba nie wstał... — przypominał przyjaciel.
— A potem jakeśmy parli w mróz przez puszczę, trzymając się brzegu Jeniseju...
— Pamiętasz, jak napadli na nas jacyś drwale — bolszewiki koło wsi Owsianki, a my ich granatem ręcznym ukontentowaliśmy?
— To Bolek wyciągnął granat bolszewikowi, który go do łaźni odprowadzał — uśmiechnął się na to wspomnienie Bielski, lecz raptem spochmurniał, dodawszy. — Szkoda tego Bolka! Sprytny był, śmiały chłopaczyna...
— Trudno! — westchnął pan Władek. — Wszyscyśmy w drodze przechorowali na tyfus plamisty. Tylko ty nie dałeś się...
— Tak! Bóg nas strzegł...
— Nas miał On w swej opiece, bo gdyby i ciebie wzięła choroba, tedy — koniec, grób! Nigdy nie zapomnę, kiedy to nas chorych, w gorączce, bredzących, na własnych plecach przenosiłeś jednego po drugim przez tę przeklętą osypiskową przełęcz na Ałgiaku! Co byśmy bez ciebie zrobili... ojcze-dzieciuchu?!
— Ojciec-dzieciuch! — zaśmiał się Bielski. — O, patrzcie, ile już mam siwizny! Stary ze mnie chłop!
— Ale jary, jak zawsze... Ty i na tamtym świecie będziesz uczyć, organizować i dowodzić — zauważył Starościak.
— Tak twierdził Oleśnicki..., który też pozostał tam... — szepnął Bielski.
— Kto mu kazał samemu Jenisej przepływać? — rozgnie-
Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/220
Ta strona została uwierzytelniona.