Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/224

Ta strona została uwierzytelniona.

— Rozumiem i bardzo pochwalam te chęci! Ale niech mi pan powie, czy zawsze dążył pan do wykształcenia? — spytała.
— Ani mi w głowie to było! — uśmiechnął się pogardliwie. — Myślałem, że przegazduję życie w Mygli, jeszcze tam jeden czy dwa szmaty pola i lasu dokupię, no i...
— Ożenię się z Marinoczką — poddała mu panienka.
— Może... może... — nie zaprotestował, lecz po chwili potrząsnął głową i mówił dalej — tylko wszystko się rychło odmieniło na zawsze...
— Od kiedyż to zaszła taka zmiana i z jakiego powodu? — dopytywała składając i rozwijając jakiś papierek.
Pochylił głowę i namyślał się. Na twarzy jego odbiło się jakieś wahanie.
Wreszcie podniósł na pannę Stefanię oczy i patrząc na nią poważnie cichym głosem spytał:
— Czy mogę mówić rzetelną prawdę?
— Czyżby pan, panie Jurku, nie mówił mi kiedykolwiek prawdy?
— A nie, mówiłem! — zgodził się. — Nie skłamałem ani razu, ale całej prawdy też nie mówiłem...
— Dlaczego?
— Nie śmiałem... ale zaraz powiem, bo chcę, żeby pani wszystko wiedziała, wszystko... — szepnął.
Jak gdyby przeczuwając coś spojrzała na Brzezińskiego z obawą, lecz było już za późno.
Brzeziński popatrzał na nią łagodnym wzrokiem i mówić począł cichym, lecz wyraźnym głosem.
— Sto razy chciałem to powiedzieć, lecz nie śmiałem... Pani wie, pani musi przecież wiedzieć, że ja... kocham panią i tylko o życiu z panią marzę, chcę być godny pani, żeby nie zrobić wstydu, że na taką panienkę gazda z Wierchowiny oczy śmiał podnieść!... Przez to kochanie przede wszystkim do nauki się rzuciłem... Nie wiem...
Brzeziński urwał swoje wyznania a po chwili dalej mówił:
— Nie wiem, czy mi to pomoże... czasem zdaje mi się, że to strasznie długa droga... czasem, gdy pani ot, jak dziś powie mi, że jestem zdolny — nadzieja i radość wstępują mi do serca... Nie wiem, czy mogę, ale ja muszę już wiedzieć, co posłyszałbym, gdybym prosił o rękę pani... panno Stefo!