lację, najpierw Kazia a wnet potem i pani Katarzyna poczęły im się uważnie przyglądać i porozumiewawczo uśmiechać się do siebie. Wreszcie Kazia nie wytrzymała i ze słodką minką niewiniątka pochylając się ku Brzezińskiemu spytała go:
— A cóż to szanowny „tajojek“ wygląda dziś tak uroczyście?
— Ja? — zmieszał się natychmiast Jerzy.
— No, przecież nie mamusia, ani ja! — nacierała mrużąc wesołe oczy.
— E-e, zdaje się tylko pannie Kazi i czepia się mnie... — zaczął Jerzy.
— Jak rzep psiego ogona? Ach, doczekałam się! Tak się nie mówi do panienki! — udała oburzenie.
— Taż ja, moje wy państwo, ta-joj — ani myślał takich słów wypowiadać! — zapominając naukę polskiego języka zawołał Brzeziński, a ujrzawszy rozbawione z tego powodu twarze swoich znajomych parsknął głośnym śmiechem.
— Śmiej się, braciszku, śmiej się — pogroziła mu paluszkiem figlarna dziewczyna — ale przed moim okiem nic się nie ukryje, bo co wiem, to wiem!
— Dajże ty już święty spokój panu Jurkowi! — ujęła się za Brzezińskim siostra.
— Oho! Na pomoc pośpiesza armia... zjednoczona! — prychnęła i wybuchnęła srebrzystym śmiechem Kazia. — Cóż mi się widzi, że „trzyma Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn nie puszcza“ i nikt tu już nic nie zrozumie, chyba...
Pochyliła się do matki i szepnęła jej coś do ucha śmiejąc się jednocześnie i zezując ku Brzezińskiemu i Stefie.
— Cicho ty, łobuzie jeden! — upomniała ją pani Katarzyna nie mogąc wstrzymać się od śmiechu.
Jerzy Brzeziński odchodził tego dnia w bardzo sczczęśliwym nastroju.
Nie posłyszał co prawda od panny Stefanii stanowczej odpowiedzi, lecz czuł, że nie obraziła się bynajmniej i że wogóle sprawa jego jest na dobrej drodze.
Pożegnał wszystkie panie niezwykle sztywnie, prawie uroczyście, ale w oczach jego świeciła się rozpierająca go radość.
— A niechże pan dziś śpi dobrze! — szepnęła do niego Kazia.
Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/226
Ta strona została uwierzytelniona.