Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/234

Ta strona została uwierzytelniona.

i czuł się w obecności Stefy szczęśliwym, co wyrażał słowami, uśmiechem i całym swym wyglądem.
Nie mówili jednak o przyszłości swojej i cały już czas poświęcali nauce, bo Jerzy śpieszył się strasznie, chcąc przerobić wszystko, co potrzebne mu było do egzaminu w Bolechowie.
Tymczasem z domu nadchodziły nieradosne nowiny.
Pan Jan Brzeziński czuł się źle. Listy pisał krewniak Bartek i donosił, że chory nie może już podnieść się z łóżka, bo mu odjęło całą lewą połowę ciała.
Jerzy, kładąc się spać, gorąco prosił Boga, żeby staruszek-ojciec dożył do jesieni do jego powrotu do domu.
Bartkowi zaś Jerzy nakazywał, by chorego dobrze doglądał i wynajął dwu parobków do pomocy, gdyż sam chłopak nie dałby sobie rady na dość rozległym i trudnym do prowadzenia gospodarstwie w górach, udzielił mu wskazówek, jakiemu bacy-watahowi należy oddać w pieczę bydło na wiosnę, na jakiej wypasać je połoninie, jaki szmat łąki przeznaczyć na „carynkę“ i ile dokupić owiec.
Zgryzotę i niepokój miał w duszy Jerzy, a w sercu miłość, która, chociaż w pewnych chwilach przysłaniała wszystko, lecz bądź co bądź była zatruta obawą przed nieszczęściem w domu.
Panna Stefa uspakajała go jak mogła i wzmacniała w nim nadzieję na polepszenie zdrowia ojca. Rzeczywiście, tuż po Wielkanocy pan Jan Brzeziński mógł już chodzić o dwóch kijach i powróciła mu nawet mowa. Tylko słaby był niezmiernie i z coraz większą niecierpliwością oczekiwał przybycia syna.
Jerzy rozumiał, że był to ostatni wysiłek potężnej natury ojca. Walczył ze śmiercią całą siłą ducha, by ujrzeć jedynaka i z rąk do rąk oddać mu to, co zdobyli własną pracą i oszczędnością.
Żal mu było starego ojca-gazdy. Stosunki pomiędzy nimi od samego dzieciństwa Jerzego ustaliły się dziwne, w każdym razie niezwykłe dla rodziny niemal całkowicie schłopiałej drobnej szlachty zagonowej. Był to stosunek na razie starszego przyjaciela do młodszego, a po powrocie Jurka z wojny — jak równego do równego. Stary pan Jan, dobry gospodarz, czasami radził się nawet syna-młodzika i wdawał się z nim w długie rozmowy.