W świetlicy miał być „salon“ i pokój jadalny, a dwie boczne izby przeznaczył Jerzy dla pań. Okurzano tam pułapy, bielono ściany, szorowano piaskiem podłogi i myto szyby w oknach.
Bartek z własnej woli zamiatał podwórze, bielił oborę, wozownię, spichrz a nawet chlewek świński i naprawiał połamane w kilku miejscach ogrodzenie.
— Trzeba będzie kupić farby i pokostu i pomalować w domu drzwi, framugi i okiennice — mruknął do niego Jerzy dając mu pieniądze.
Wielkim ukojeniem w smutku stało się dla Jerzego oczekiwanie drogich gości i związane z tym kłopoty. W czwartek wszystko już było przygotowane na spotkanie gości i wydane ostatnie rozporządzenia. Jerzy z wieczora wyjechał wygodnym wozem do Kut i stanął na nocleg u przyjaciela ojca, kupca Ormianina, mającego w mieście największą restaurację i sklep kolonialny.
Porobiwszy nazajutrz niektóre sprawunki z niecierpliwością oczekiwał godziny przybycia pociągu.
Wreszcie wtoczył się on przed peron dworca.
Brzeziński rzucił się naprzeciwko wysiadającym paniom, witał je serdecznie i całował po rękach.
— Taka kupa ludzi zwaliła się nagle na jedną tajojską głowę! — śmiała się Kazia, lecz umilkła nagle spostrzegłszy łzy w oczach siostry, do której mówił coś półgłosem Jerzy patrząc na nią ze smutkiem.
— Pan Jerzy jest w żałobie — szepnęła wreszcie Stefa — Pan Jan zmarł w sobotę...
Pani Karolina zaczęła wyrażać Jerzemu swoje współczucie i pocieszała go, jak to zawsze się robi w podobnych wypadkach.
Jerzy wprowadził panie do dworca i znosił ich bagaż. Złożywszy walizki na wozie ruszył do miasta.
Kupiec zaprosił wszystkich na obiad, a przyłapawszy ciepłe spojrzenia, rzucane przez pannę Stefanię na Jerzego, od razu zmiarkował wszystko i stał się jeszcze bardziej uprzejmy, gdyż lubił Brzezińskich i pamiętał, jak go niegdyś poratował pan Jan pożyczywszy mu w ciężkiej chwili pieniądze na zachwiany w czasie kryzysu interes.
Dopiero około piątej wyjechali z Kut.
Dobrze wypoczęte i nakarmione konie szły ostro.
Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/245
Ta strona została uwierzytelniona.