bogato koszulach, z kwiatami we włosach i z gerdanami[1] na szyjach dziewczyn, z błyskotliwymi „trysynkami“ — ozdobami na kresaniach — kapeluszach łeginiów-elegantów.
Jerzy pokazał paniom Uścieryki, Hryniawę i Krasnoślę, gdzie wkrótce potem obie panienki urządziły swoje pagadanki, w czym im dopomógł nadleśniczy hryniawski — młody, uprzejmy inżynier, posyłając im powóz.
Jerzy w powszednie dni pracował w lesie, gdyż musiał wykonać dostawę drzewa, której się podjął nieboszczyk ojciec. O robotników o tej porze roku było trudno, więc młody gazda zmuszony był obchodzić się na porębie własnymi siłami, nie zapominając jednak o przeoraniu pola i robotach koło domu i owiec.
Zajęty więc był przez cały dzień, czasami nawet nie miał czasu, aby przyjść na obiad, posilając się w polu lub w lesie kawałkiem chleba z bunzem[2].
Pewnego wieczora przyszli do niego Wasylko Dawidczuk, Miko i Mitro.
Ujrzawszy nieznajome panie zmieszali się bardzo, lecz, gdy te zaczęły z nimi rozmawiać z nieprzymuszoną prostotą, chłopaki ośmielili się i szybko zaprzyjaźnili się z niemi, opowiadając z zapałem o swojej Wierchowinie, a najwięcej o „udałym Jurze“, jak nazywali Brzezińskiego — swego druha.
— My do ciebie, Jur, przyszli! — oznajmili mu w końcu. — Słyszeli my, że masz mało rąk do roboty na swoim gospodarstwie, więc starzy nasi tak powiedzieli: „idźcie i pomóżcie Jurowi, by był takim gazdą, jak jego ojciec!“ Tedy my i przyszli do ciebie!
Jerzy dziękował przyjaciołom i objaśniał ich, co mają od rana robić na porębie, bo z tą robotą miał najwięcej kłopotu. Jeszcze nie skończył, gdy do świetlicy wślizgnął się mały, zwinny Iwan Gabara i zatrzymał się przy progu, zdumiony i onieśmielony licznym towarzystwem.
— Gabara! — zawołał ucieszony Brzeziński. — Ty skąd się tu wziął?
— Pan nadleśniczy jawornicki powiedział mi, żeście przy-