Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/255

Ta strona została uwierzytelniona.

a wszyscy nazywają się albo Bira, albo Bajbała! Powiadają, że do gazdy Brzezińskiego na „podmogę“ przyszli!
— Ha, to Gabara zdążył już pchnąć tu łaginiów? — zdziwił się Jerzy, wychodząc ze świetlicy, żeby powitać młodych Hucułów.
Siedzieli na dworze i cicho gwarzyli, paląc fajeczki.
Dorodny, na schwał był to ludek! Oczy kare, bystre, szelmowskie, usta drwiące, do śmiechu i do żartów skore, bary i łapska mocne — chłopaki były jak topole — wysokie i rozrosłe — wiadomo „kiermanycze“ i kłusownicy, nie tyle ze złej woli, ile raczej... dziedzicznie, z mlekiem matek i z krwią ojców przejęte.
Znał się na takich ludziach Jerzy Brzeziński, więc aż oczy mu śmiały się do nich.
Cudów można było z nimi dokazać, a cóż już mówić o wykonaniu zamówienia na drzewo?!
W mig wszystko załatwi i porąb zakończy, świerkowe belki zepchnie na brzeg rzeki, daraby sklecą piorunem i poprowadzą je do Kut śmiali kiermanycze — flisacy wśród wirów, piany i syku strugi Czeremoszu.
Podziękowawszy wszystkim za przybycie do niego z przyjazną pomocą, rozlokował ich po różnych kątach grażdy, nakarmił, parę flaszek wódki wystawił i porobił rozporządzenia na dzień jutrzejszy.
Do późnej nocy śpiewali, tańczyli i wesołe zabawy z dziewczętami urządzali ochoczy łaginie, czemu się z zaciekawieniem przyglądały przyjezdne panie, aż ośmielony ich prostotą syn Spiridona Biry podszedł do Kazi i zaprosił ją do tańca.
Tak zakręcił ją w zawrotnej kołomyjce, że dziewczyna oddechu długo złapać nie mogła.
Pani Karolina była trochę oburzona na te brewerie i tańce w domu, gdzie była ciężka żałoba, lecz Jerzy uspokoił ją.
— Jest to w zwyczaju na Wierchowinie! — powiedział. — Nawet tej nocy, gdy nieboszczyk leży jeszcze w chacie, młodzież nasza tańczy i bawi się, a to dlatego, żeby rozproszyć i złagodzić smutek rodziny... Poza tym chłopcy się cieszą, że przyszli do mnie!
Mówiąc to uśmiechnął się i dodał:
— Mam ja tam z nimi stare, dawne porachunki!