pienie i łomot kloców mknących po ryzie i nawoływania kiermanyczów, klecących tratwy przy brzegu rzeki. Zamieszał się się w tłumie chłopców pracujących w lesie i począł ścinać gruby świerk, poznaczony białą farbą. Walił siekierą jak wściekły, odłupując potężne szczapy i zrzadka popluwając w dłonie, by mocniej trzymały toporzysko.
Pracował do zmroku. Ostatni świerk zwalił już wtedy, kiedy drwale schodzili z góry. Wyprostował się, wraził siekierę w smolny pień i całą piersią wciągnął powietrze. Zimna jego struga wdarła mu się do płuc. Brzeziński uświadomił sobie, że to już jesień, że na polany puszczańskie i stare butyny muszą już wychodzić jelenie na rykowisko. Dobry czas, by podpatrzeć je i przeliczyć.
— Niech-no tylko daraby moje odpłyną, pójdę na obchody — pomyślał, wkładając grubą kurtkę z domowego sukna.
Już skierował się na ścieżkę, która klucząc po haszczach wybiegała na „carynki“, tuż za pierwszymi chatami wsi, gdzie ciągnęły się nieskończenie długie worynie — zagrody z żerdzi i cienkich pni świerkowych, gdy spostrzegł za załomie płaiku szybko idącego naprzeciwko człowieka.
Gdy mijali się, poznał go.
— Iwan! Skąd się tu wziąłeś?! — zawołał zdumiony.
— Was ja szukam, panie — odpowiedział Gabara, ocierając pot z szyi. — Po radę przybiegłem...
Szli obok siebie. Brzeziński słuchał uważnie urywanego, strwożonego głosu dawnego kłusownika.
— Źle, panie, w naszych rewirach myśliwskiego kółka oficerskiego! Co ja powiem teraz panu majorowi, który ino patrzeć przyjedzie do gajówki z panami oficerami? Byki u nas ryczą jak nigdy! Trzy jakieś przybłędy zabrnęły do rewiru — stare byczyska, dwudziestaki! Takie odstrzelić — pierwsza to zabawa! — mówił Iwan potrząsając kudłatą głową i wzdychając.
— No, to czegóż się smucisz, bracie? — zaśmiał się Jerzy. — Trzymaj te przybłędy, żeby nie wyszły z rewiru, i czekaj na myśliwych.
— Ja bym, panie leśniczy, nie miał smutku, gdyby nie to, że spoza rzeki, to znaczy spoza kordonu przekrada się ktoś na naszą stronę i mocno chytrze wabi jelenie. Hryć Bajbała powiedział, że mu już trzy osiemnastaki wymanił z puszczy i na tam-
Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/265
Ta strona została uwierzytelniona.