Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/267

Ta strona została uwierzytelniona.



Rozdział XXV
NA WABIA

Długie są i ciemne noce jesienne.
Ta zaś wydała się Jerzemu jeszcze bardziej beznadziejna.
Jak gdyby opłakując te ciche, łagodne kobiety, na które nie mogło już patrzeć, gdyż pociąg z każdą chwilą unosił je coraz dalej, niebo powlokło się ciężkimi, szarymi chmurami i rozpłakało się drobnym, zimnym deszczem.
Nogi ludzi idących kamienistymi trapaszami, na przełaj, przez góry i puszczę, ślizgały się na rozmokłej ziemi i piargu. Cicho szemrał deszcz uderzając o suche liście i strącając je na ziemię. Przenikliwa wilgoć wkradała się wszędzie. Przemokły grube bajbaraki, nasiąkły wodą kraszenycie i obwisły ronda kresani. W kierpcach Gabary bulgotało, przy każdym stąpnięciu.
Brzeziński szedł z karabinem zawieszonym na ramieniu lufą na dół. Milczeli obaj, chociaż Iwan wyżymając wodę z mokrej brody klął brzydko, gdyż nawet jemu ta noc dżdżysta wydała się nad wyraz przykrą.
Doszli do Szybenego i omijając domek dozorcy przy klauzie zaczęli wdrapywać się na wschodnie uskoki odbiegające od Czywczynu, co to niby słup tkwił w pobliżu granicy Polski i Czechosłowacji, majacząc czarną kopułą na ciemnym niebie.
— Gdzie staniemy? — spytał Jerzy rzucając z góry ostatnie spojrzenie na słabo połyskującą w mroku taflę Szybenego i ze smutkiem przypominając sobie, że tak nie dawno jeszcze patrzyła na jezioro ukochana nad życie dziewczyna i zajadając pyszne pstrągi śmiała się dźwięcznie i beztrosko figlarna Kazia.