mając karabin w ręku, co ostatecznie przeraziło „fabrykantów“, szedł za nimi.
W jaskini stał kocioł dystylacyjny, jakich używają smolarze w terpentyniarniach. Z kosodrzewiny poddanej wysokiej temperaturze odpędzano lotną, o pięknym aromacie terpentynę, poszukiwaną przez fabryki kosmetycznych mydeł, wody kolońskiej i pasty do zębów. W głębi stało już kilka zalutowanych blaszanek z olejkiem kosodrzewinowym i leżały stosy narąbanych gałęzi tego rzadkiego krzewu.
— Co teraz będziemy robili? — spytał Jerzy, surowym wzrokiem patrząc na „inżyniera“, lecz przypomniawszy coś sobie dodał: — gdzie są wasi robotnicy?
Inżynier, zgnębiony zupełnie i wylękły, objaśnił:
— W Żabiu dziś „chram“[1], więc ludzie poszli do cerkwi i na zabawę...
— Kiedy mają powrócić?
— Dopiero pojutrze, bo jutro — znów niedziela...
Brzeziński, namyśliwszy się, oznajmił:
— Ubierajcie się, panowie! Musimy już iść...
— Dokąd?...
— Do Żabia, gdyż to najbliżej... do posterunku policji, do nadleśnictwa i sądu...
— Jakim prawem? Nie wiemy, kto pan jest — próbował sprzeciwiać się „inżynier z Wiednia“, lecz jęczący Kohen począł go mitygować:
— Nu-nu, po co takie krzyki? Skoro ten pan tak mocno bije — to znaczy, że ma na to prawo... Panie strażnik, może ja skoczę po konie?...
— Przede wszystkim nie jestem strażnikiem, tylko starszym rządowym gajowym, a co do koni, to, zanim skoczycie po nie, brykniecie mi do wąwozu, bo tak was uraczę, że wam świeczki w oczach staną!... — powiedział Jerzy.
— Panie gajowy, jeszcze tamte mi nie zgasły, żebym tak zdrów był! — jęknął stary Żyd podtrzymując dłonią obrzmiałą szczękę.
— Jak tak, to i nie ma o czym mówić! Kładźcie swoje łapserdaki i chodźmy na spacer!
- ↑ Święto kościelne.