Długo szli, konwojowani przez Brzezińskiego, bo nie byli ani turystami, ani piechurami. Co pół godziny, zdyszani i zlani potem, gdyż słońce tego dnia dobrze przygrzewało, siadali i prawie płacząc skarżyli się:
— Oj, oj, oj, nogi nam odpadną, całkiem umrzemy...
— Niestety, nic wam nie będzie! — odpowiadał wesoło Jerzy. — Daję wam dziesięć minut wypoczynku, a potem — marsz!
O zmierzchu dopiero dobrnęli do Żabia. W towarzystwie energicznego komendanta posterunku policji, dawnego szwoleżera, Brzeziński odprowadził swych „fabrykantów“ do sędziego śledczego, który przesłuchawszy go kazał wziąć Żydów pod klucz i polecił komendantowi posterunku odszukać w Żabiu ludzi pracujących na Ryzowej górze i uprzedzić ich, że muszą stawić się w jego biurze w poniedziałek.
— Aresztowani i niesumienny gajowy odpowiedzą przed sądem za niszczenie kosodrzewiny i za usiłowanie podkupienia pana, jako osoby urzędowej — objaśnił sędzia Jerzego, gdy ten spytał go o los Bronszteina i Kohena.
Brzeziński pozostał w Żabiu na noc, poprosiwszy o gościnę znajomego Hucuła — gazdy.
Tego jeszcze wieczora wieść o aresztowaniu inżyniera i jego pomocnika niewiadomo jak rozbiegła się już po całym Żabiu, Ilci, Krasnym Łuhu, Słupejce i dotarła aż do Krzyworówni, gdzie mieszkali Żydzi, dzierżawiący część lasów prywatnych właścicieli.
Późno w nocy w grażdzie, gdzie zatrzymał się Brzeziński, zaczęły ujadać psy. Gazda wyszedł na „pidganie“[1], a czyjś głos spytał go:
— Czy u was, gazdo, stanął gajowy z Mygli?
Otrzymawszy twierdzącą odpowiedź nieznajomy prosił gospodarza:
— Obudźcie Jura, gazdo, i powiedzcie mu, że Wasyl Szaburak i sołtysowa „donia“ Marina chcą się z nim zobaczyć. Rad będzie Jur, gdy to posłyszy!
Hucuł niczego nie podejrzewając spełnił zlecenie i uspokoił się widząc, że Brzeziński istotnie ucieszył się i czym prędzej wybiegł z izby.
- ↑ Werendka na słupach przed tylną ścianą chaty huculskiej.