Ta strona została uwierzytelniona.
padzie na siebie kilku nieznanych mu osobników. Nie wspomniał tylko o Marince Hłyszczance ani o Szaburaku.
Policjant świecąc sobie oglądał pobojowisko. Wkrótce powrócił niosąc czapkę o daszku z białego celluloidu i kółko z trzema kluczami.
— E-e, braciszki, teraz to już mam was w łapie! — śmiał się cicho komendant. — Wyłowię wszystkich jak kiełbie z sadzawki.
Podtrzymując słaniającego się na nogach Brzezińskiego poprowadził go na posterunek.
— Zaraz zatelefonuję do doktora... Trzeba wam zrobić opatrunek, bo ranę macie dużą, no i krwi wam ubyło... — mruczał z troską w głosie.