Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.

Już poczuła gorący jego oddech na wargach i oczy tuż-tuż przy swoich, lecz w ostatniej chwili odtrącił ją z lekka i syknął przez zęby:
— Ej, doniu, umykaj prędzej...
Potrząsnęła główką i z błagającą pokorą szepnęła:
— Nie umknę, ...bo luby mi jesteś...
Drgnął posłyszawszy to proste, dziewczęce wyznanie i spod wąsów błysnęły mu zęby.
Pohamował się jednak i westchnął chrapliwie.
Marina nie spuszczała z niego oczu i czekała.
Pogrzebał w kieszeni marynarki i wyjął z niej dwa bursztynowe kolczyki.
— Weź to sobie i o mnie wspominaj niekiedy... — powiedział prawie surowym głosem, a po chwili otarł czoło dłonią i całą piersią wciągnął przepojone żywicą powietrze. — Kiedy tak mówisz... tedy słuchaj — ciągnął dalej... Śmiała jesteś i uczciwa... Nikomu nic o mnie nie powiedziałaś... Uczciwa dziewucha!... I ty mi jesteś miła, jak żadna inna w całej Wierchowinie... Ech, gdybym był Berezowskim nie prędko byś stąd odeszła, ale żem — Brzeziński, tedy powiem tak: do wojska idę, a kiedy powrócę, popytam u ludzi: „czy słodka, kraśna donia Dymitra Hłyszczana nie wdziała jeszcze czepca?“ Jeśli wolna będziesz... przyjdę i zapytam o coś ciebie, gazdy i gazdyni... jeśli nie...
— Będę czekała na ciebie, na świętą Trójcę przysięgam, będę czekała! — prawie krzyknęła w radości szalonej i w jednej chwili znikła mu z oczu niby sarna spłoszona.
Jerzy Brzeziński postał na moście chwil kilka, w palce trzaskał, sapał i wzdychał, aż w końcu machnął ręką i znanym mu przesmykiem jął wchodzić na spych, na przełaj, przez bór i złomiska, co zaległy po grani.
Szedł i rozmyślał o tym i owym, a najwięcej o Marinoczce i pobycie w domu jej ojca.
— Dobrzem sobie obmyślił te skargi na obrazę! — uśmiechnął się chytrze. — Zaś tam, dałbym się komuś obrazić?! Jeszcze się taki na ziemi nie urodził! Ale przyjdę w niedzielę do Witlicy niby do znajomków i zajrzę do mojej dziewuchy.
Po chwili jednak potrząsnął głową i znowu ręką machnął.