Przebrnęli grań wysokiej i długiej góry i wkrótce posłyszeli jakieś szamotanie się i głośne chrapanie.
— A-a — przeciągnął drapieżnym głosem Bojko. — Łania wpadła do „zapadni“.
Rzeczywiście — stanęli wkrótce nad głębokim dołem, w którym miotała się usiłując wydostać się łania.
Brzeziński obejrzał pułapkę. Był to kwadratowy, głęboki na trzy metry dół, okryty z góry cienkimi żerdziami i przysypany ziemią i suchym listowiem.
Wykopany był na grządzie, wydeptanym przez jelenie.
— U nas na Wierchowinie od dawna już kłusownicy nie robią takich zapadni... — pomyślał Jerzy oglądając pułapkę, w której chrapiąc głośno łania usiłowała zrobić skok, lecz odbijała się od zwężających się ku górze boków dołu.
Nad ranem doszli do złomisk, gdzie Bojko pokazał Jerzemu ślady niedźwiedzia.
— Tam, gdzie leżą przewalone przez „dujawicę“ drzewa, ma on swoją gawrę i tym tropem idzie do jaru na wodopój — objaśnił kłusownik.
Poszli ku urwistemu brzegowi potoku mknącemu na dnie wąwozu.
W krzakach, gdzie ścieżka zaczynała zbiegać spychem jaru, Brzeziński spostrzegł „silce“. Była to zawieszona na gałęziach pętla z grubego sznura, ukryta wśród liści i wysokiej trawy. Niedźwiedź przechodząc tędy musiał obetrzeć się o sznur, który spadał i zaciskał uciekające zwierzę.
— Przed wczoraj Mikita Szymanik schwytał dwulatka... — zauważył Iwan.
— Cóż z nim zrobił? — spytał Jerzy.
— Skrępował pętami i odwiózł na tamtą stronę, za rubieżę... dali mu za niedźwiedzia 50 złotych.
Rozmowę tę przerwał rozlegający się niedaleko strzał.
Z tupotem racic, niewidzialny za krzakami przemknął rudel jeleni.
Dobiegło echo drugiego strzału — padł on znacznie dalej i miał krótki, klaszczący huk.
— Strzelano z broni o obciętej lufie — mruknął Brzeziński.
— A no, tak jest — zgodził się Iwan. — Kłusownicy nasi
Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/291
Ta strona została uwierzytelniona.