— Ej, lepiej — nie! Nie trza ognia przykładać do suchej słomy, a jeszcze bardziej do prochu!
Gwizdnął i ręką zrobił szeroki ruch — prawie rozpaczliwy lub pełny ciężkiej rezygnacji i powtórzył przez zaciśnięte zęby:
— Nie i nie!
Bolało go to, że już nie ujrzy jej więcej, bo przypadła, przylepiła mu się do serca sołtysowa Marinka.
A jednak ujrzał ją raz jeszcze i to wzruszyło go bardzo. Ucieszył się jej głęboko, niby matce rodzonej, bo jak matka przyszła do niego — stroskana i smutna.
Marinoczka dowiedziała się od chłopców witlickich, kiedy poborowi z przeszkoleniem wojskowym wyruszają do Kołomyi, i przyszła do Mygli. Wymknęła się z domu z koszykiem niby to po jagody.
Odnalazła Jura przed chatą sołtysa, ale on poznał ją z dala i przybiegł do niej.
Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.
Siedli nad rwącym potokiem...