Siedli nad rwącym potokiem i trzymając się za ręce milczeli, wpatrzeni w siebie i zasłuchani w słodki rozhowor młodych serc, które rozumiały się bez słów.
W końcu Marinka głaszcząc dłoń Jura szepnęła cichutko jak gdyby obawiała się, że spłoszy coś drogiego bardzo i zwiewnego:
— Przyniosłam ci, luby mój, krzyżyk z własnej piersi zdjęty, fujarkę, byś grał dla mnie, a ja posłyszę to granie, bo Niesamowite jeziorko siłę fujarce dało... Chciałam zadać ci lubczyka, ino rozmyśliłam się...
— Po co lubczyk, kiedy i bez niego jest miłowanie! — również szeptem odpowiedział jej chłopak.
— Tak i ja pomyślałam i zamiast lubczyka kołaczyk ci święcony przyniosłam — na szczęście, i zdrowie, i wspominki o mnie! Kiedy spojrzysz przez niego w stronę Wierchowiny, o mnie myśleć będziesz... a ja o tobie, to jakby spotkamy się...
Łzy przysłoniły jej smutne, czarne jak noc oczy.
Jemu też żal ścisnął serce.
Ostrożnie objął ją i pocałunkami otarł słone krople łez.
— Lubczyka się napiłem! — powiedział żartobliwie, chcąc ją pocieszyć.
Spojrzała na słońce i szepnęła:
— Pójdę już! Słońce — wysoko, a droga — daleka.
Pożegnali się rzewnie i cicho. Marinka wcisnęła mu do ręki swoje upominki i nie oglądając się odeszła.
On zaś ruszył w górę, ku grażdzie sołtysowej, gdzie zgromadził się już tłum ludzi — odjeżdżających i odprowadzających.
Dobiegały odgłosy pieśni podchmielonych chłopców...
Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.